Helena Zakrzewska, Płomień na śniegu (1)
Przyszły pierwsze dni upalne. Praca w warsztacie zaczęła iść wolniej. Zapanował w nim dziwny jakiś nastrój. Pan Piotr coraz częściej wychodził do miasta i długo, długo nie wracał. W czasie jego nieobecności czeladnicy czytali przyniesione z sobą gazety i rozprawiali o zbliżającej się wojnie. Buty, porzucone, drzemały sobie na kopytach, a niejeden klient, który wpadał zniecierpliwiony, żeby upomnieć się o swoje trzewiki, zapominał, po co przyszedł i po gorącej rozmowie z czeladnikami wychodził szybko po nowe wiadomości. Pani Piotrowa godzinami całymi wystawała z sąsiadkami przed bramą, czego nigdy dawniej nie bywało.
Wojna! Wojna z bolszewikami! (…) W całym kraju potworzyły się oddziały ochotnicze i pod przewodnictwem oficerów ćwiczyły się na gwałt w robieniu bronią. Z warsztatu pana Piotra znikł najpierw niepokaźny Onuferko, który mimo karty inwalidzkiej jako jeden z pierwszych zgłosił się do szeregów. Za nim poszedł Ignacy, opłakany rzewnie przez narzeczoną. Wreszcie pewnego dnia usiadł przy żonie sam pan majster i podkręcając buńczucznie wąsa jął jej tłumaczyć, że od jutra cale dni spędzać będzie w koszarach koło mostu Poniatowskiego, gdzie takich jak on, cywilów, wymusztrować mają oficerowie na tęgich, nieustraszonych żołnierzy.
- Bój się Boga, pięćdziesiąt masz lat na karku i wojaczki ci się zachciało – rozpłakała się kobieta.
- Co tam lata! Sił mam dużo, żeby Polski bronić! (…) Dziś każdy, kto ma choć trochę sumienia za karabin chwyta i do wojaczki idzie.
Helena Zakrzewska, „Płomień na śniegu”, Poznań 1936