Helena Zakrzewska, Płomień na śniegu (2)
Michaś zawahał się chwilę, potem zaczął biec szybko na Pragę, skąd wyruszyć miała kolumna sanitarna pani Zakrzeńskiej. Na moście z obu stron stały warty żołnierskie, rewidujące przechodniów. Mosty bowiem w czasie wojny zawsze najpilniej bywają strzeżone, z obawy, aby ktoś wrogo usposobiony nie próbował ich uszkodzić. Żołnierze nie zwrócili uwagi na małego, bosego łobuza, który zręcznie przemknął się między nimi i wślizgnął się w sam środek trenu przeciągającego środkiem mostu. Za chwilę biegł już wesoło po drugiej stronie Wisły. Na całej Pradze wrzało jak w ulu. Postrach padł na mieszkańców. Opowiadano sobie, że o świcie patrol bolszewicki dotarł już do rogatek miasta, że w pobliżu wre zacięta bitwa! Poprzez wrzawę słychać było strzelaninę karabinową. Gdzieś niedaleko miasta szczękał karabin maszynowy. Wysoko w górze furczały samoloty, rozbiegające się po niebie jak spłoszone ptaki. Środkiem ulicy maszerowały oddziały ochotnicze raz-dwa, raz-dwa, z pieśnią na ustach i kwiatami u czapek (…)
*
Wieże Warszawy, widne z dala, zgasły nagle, jakby zamarły z przerażenia. Siny mrok wypełzł spoza krańców widnokręgu i zaczął podstępnie rozciągać po ziemi swoje chciwe macki. Ostatnie blaski zorzy zgasły w wielkiej chmurze, która podniosła się od ziemi. Huragan karabinowych strzałów cichł zwolna i zaczął rozsypywać się w przerywany różaniec pojedynczych wystrzałów. Jeszcze tu i ówdzie zrywała się nagła strzelanina i ustawał niespodzianie, żeby za chwilę wybuchnąć gdzie indziej. Wreszcie wszystko ucichło.
Helena Zakrzewska, „Płomień na śniegu”, Poznań 1936