Muzeum Historii Polski Ilustrowany Kuryer Wojenny
Dzisiaj jest 12 grudnia 1928 roku Cena: 2 Mk Imieniny: Ady, Aleksandra, Dagmary
Redakcja: Muzeum Historii Polski w Warszawie, ul. Senatorska 35, 00-099 Warszawa, email: info@muzhp.pl

Tu jesteś: Strona główna » Świat » Jesteśmy sami…

Jesteśmy sami…

Koniec legendy o pomocy koalicyjnej. W angielską chorągiewkę dmuchnęły bolszewickie wiatry.

Kraków, 13 sierpnia.

            Jeszcze przed 48 godzinami zalewały nas aparaty telegraficzne całego świata wiadomościami o rzekomej nadzwyczajnej pomocy koalicyjnej.

            Po drucie telegraficznym szły do Polski wojska angielskie, francuskie, tanki, samoloty, płynęła flota. Wszystko to miało wziąć udział w akcyi przeciw bolszewii, miało ją zgnieść, zdusić. Anglia, która długo się namyślała, zdecydowała się wystąpić czynnie w obronie Polski.

            Wszystkie te piękne bajeczki, historyjki dla małych dzieci rozwiał dzień wczorajszy. Koalicya wypowiedziała się tak jasno i tak stanowczo, że nareszcie wiemy, czego się trzymać i wiemy, że dotychczas łudzono nas i durzono bezwartościowymi frazesami.

            Sytuacya obecna, ta sytuacya prawdziwa wygląda obecnie tak: Anglia aprobowała wszystkie warunki sowietów, przedstawione przez Kamieniewa (warunki te przyniósł wczoraj pierwszy „III Kur. Codz.”, a potwierdziły je dzisiejsze doniesienia całej prasy europejskiej).

            Koalicya godzi się na pertraktacye polsko – rosyjskie sam na sam i rezygnuje z udzielenia Polsce czynnej pomocy.

            Tak mało, a jednocześnie tak bardzo wiele. Koalicya przyznaje się do swojej absolutnej słabości, do tego że nie ma ani jednego człowieka, którego by mogła rzucić przeciw bolszewikom. Stwierdza, że bolszewicy mają jej dyktować warunki, bo ona im nie jest w stanie.

            Potężna, dumna Anglia, składa pokornie broń przed czerwoną bandą nowoczesnych Hunów, bo jeśli słówko niepotrzebno powie, to ta banda zaleje im Indye, Perayę. Afganistan, Małą Azyę i podetnie podstawy gospodarczego bytu.

            Koalicya jest bezsilna, a Kamieniew i Krasin dyktują warunki. O tem dowiedzieliśmy się dopiero wczoraj.

            Jesteśmy sami. Rząd sowietów poważył się postawić nam warunki potwornie bezczelne, które Lloyd George zaakceptował. Gorzej nawet, Lloyd George całą winę obecnej wojny zrzucił na Polskę, nazwał ją stroną zaczepną i dał sowietom do ręki broń przeciw Polsce. Słusznie z tego powodu pisze „Naprzód”:

            „Jakże Moskwa niema korzystać z wskazówki, że „strona zaczepna” powinna dać gwarancye i zabezpieczenia, że już zeczepki nie powtórzy? A p. Lloyd George od razu podsuwa sowietom najlepszą gwarancye: Polska w granicach etnograficznych. Czy wiecie, co  to znaczy? Czy możecie w tych granicach określić przyszłość Galicyi wschodniej, Chełmszczyzny, Wilna i t. d.? Sam premier angielski daje pp. Kamieniewowi i Krassinowi wskazówki, jak ich rząd ma traktować Polskę i naturalnie ta nauka padnie do chętnych uszu. Oto nasi sprzymierzeńcy , których poły każe nam prasa endecka co dzień trzymać się bez względu na to czy oni nas przygarniają, czy kopią.

            Tak wyszliśmy na pomocy „sprzymierzeńców”! Za samą obietnicę pomocy zapłaciliśmy utratą Śląska, a teraz stoimy sami wobec przymusu rokować sam na sam. Tem lepiej!

            Jeżeli Anglia z góry, przeszło rok temu, gdy nasza sytuacya wojskowa była świetną, nakreśliła Polakom granice, które Rosya sowiecka – wedle telegramu Cziczerina – chce nakreślić w szerszych rozmiarach, te można sobie wyobrazić, jaką postać przybrała by jej „bezinteresowna interwencya” teraz, kiedy wojska czerwone stoją o 50 kilometrów od Warszawy. Pośrednictwo to byłoby tak kosztowne, że – nie wahamy się tego otwarcie powiedzieć – że drożej wypadłoby, gdyby bolszewicy mieli rzeczywiście zamiar nas ograbić. Polska na szczęście nie jest jeszcze na tym poziomie co Litwa i nie potrzebuje protekcyi, słowo tak swojskie w historyi angielskiej”.

 

            Oto jest „nowa sytuacya” obecna – jak mówi Lloyd George (patrz telegram Pat’a – Przyszła chwila, w której płacąc może bardzo drogo za kuracyę, wyleczyliśmy się przecież z tej nieszczęsnej ślepoty, która nie pozwalała nam widzieć prawdy. Przyszła chwila, że wiemy nareszcie na jakie bezdroża zaprowadziła nas polityka tych, którzy kolejno zaprzepaszczali w Paryżu wszystkie rozstrzygnięcia przez swoją indolencyę i potwornie zbrodniczą chęć trzymania steru wypadków w nieudolnej dłoni!!

            „Lepiej późno niż nigdy”… Późno bardzo dowiedzieliśmy się, że koalicya w momencie decydującym, gdy mogliśmy zawrzeć honorowy pokój z Rosyą, stała się kulą u naszej nogi. Koalicya potężna, silna, oparta na swojej armii, mogła by dać nam wiele. Koalicya, która ma dla nas tylko frazesy, dobre rady, kończące się oddaniem nas na łup moskiewskim rozbójnikom, ta koalicya nie daleko zaiste może nas doprowadzić. Najwyżej do grobu. Aby pomagać innym trzeba mieć siły dla siebie. Tych sił nawet grająca pierwsze skrzypce w koalicyjnym koncercie, Anglia niema.

            Sami, zdani tylko na siebie, siądziemy przy stole konferencyjnym w Mińsku. O warunkach sowdopii mowy być nie może. Muszą stanąć warunki inne, inaczej nie mielibyśmy o czem mówić. Na warunki ogłoszone, akceptowane przez Anglię byłaby tylko jedna odpowiedź: walka na śmierć i życie!

            Czy jednak sytuacya nasza istotnie tak bardzo się pogorszyła od wczoraj? Chyba nie. Przecież dotąd byliśmy sami. Prowadziliśmy wojnę sami, a cała pomoc koalicyjna ograniczała się do nigdy niezrealizowanych obietnic „przyszłej” pomocy i do sprzedaży broni i amunicyi za drogie pieniądze. Ale tak samo jak sprzedawano nam kule i armaty na bolszewików, tak samo sprzedawano im granaty szrapnele na Polaków.

            Byliśmy sami i sami zostajemy. Różnica jest na naszą korzyść. Wiemy, że musimy sobie dać radę sami, że musimy skoncentrować wszystkie rozporządzalne siły, aby zwyciężyć. Bolszewicy od najwyższego napięcia swych sił doszli już przed kilka tygodniami. Obecnie siła ich nieuzupełniana spada, gdy my krzepniemy.

            Ten moment musimy wyzyskać, musimy się zdobyć na wielki wysiłek całego społeczeństwa, a wtedy dokażemy na pewno więcej, niż z pomocą koalicyjno-angielskich gruszek na wierzbie.

 

„Ilustrowany Kuryer Codzienny”, 14 sierpnia 1920 r.

 


Archiwum: